poniedziałek, 22 października 2012

Siema.
Trochę tu nudno, ale póki co nie zamierzam nic zmieniać. Ostatecznie blogi są po to, by je pisać, a nie czytać. Nie muszą być od razu fascynujące.
Jestem strasznie leniwa. Nie chodzę na większość wykładów, nie zbieram się do nauki, nie tworzę prezentacji na zajęcia, nie uzupełniam braków. Nawet przestała chcieć się odchudzać i znowu mam podejście takie jak dawniej: "Chciałabym schudnąć, ale nie chce mi się włożyć w to ani odrobinę wysiłku".
Przytyję, nie zdam i stoczę się w jakąś cholerną otchłań rozpaczy. No cóż... Do optymistek chyba nigdy nie należałam.
Kolejny dzień wmawiam sobie, że się za siebie wezmę i jakoś się ogarnę, ale póki co nic nie składa się na happy end. Szkoda tylko, że jedynie martwi mnie to, iż zupełnie się tym nie martwię. Mogę spokojnie siedzieć w tym bałaganie i póki co jakoś mnie to nie rusza.
Przypomniało mi się jeszcze coś. Tak ostatnio myślałam czy to możliwe, abym sobie kogoś znalazła. Chyba nie jest ze mną znów aż tak najgorzej, ale i tak się zastanawiam... Właściwie to nie wiem, co się robi, aby kogoś znaleźć. Albo jak to jest się zakochać. Nie zauroczyć, zakochać. Zawsze jak o tym myślę to wydaje mi się, że będę forever-alone chociaż preferuję forever-single. Chyba nie jestem zdolna do tego typu miłości. Taka ze mnie cholera bez serca, która ceni własną swobodę nad możliwość przytulenia do męskiego ramienia. Niespecjalnie ciągnie mnie do takich spraw, ale mimo wszystko mnie to ciekawi. Coś takiego jak u małych dzieci: "Wiem, że jak wsadzę rękę w ogień to będzie bolało, ale ciekawe jak konkretnie..."
Współczuję wszystkim, którzy muszą przebywać wokół mnie. Pewnie jestem bardzo smutnym, nieciekawym człowiekiem.
Amen.
Deszczu

piątek, 19 października 2012


Siemcia.
W związku z tym, że nie mam pomysłu na jakiś ambitny wpis, postanowiłam, że popiernicze trochę o jakiś pierdołach. Jeśli ktoś czyta, licząc na coś niezwykłego, to niech sobie od razu odpuści, bo marnuje tylko czas.
Coraz bardziej czuję się studentką. Życie nie jest monotonne. Każdy dzień jest inny niż poprzedni. Najbardziej śmieszy mnie fakt, że kiedy jest pyszny, domowy obiadek to mój humor jest przepiękny i niemal non stop uśmiecham się do samej siebie. Kiedy obiad to kanapka z "czymkolwiek" to potrafię warczeć na wszystkich za nic. Głodny nie jesteś sobą! :D
Najfajniej jest jak nie muszę gotować, a i tak sobie nieźle pojem. :D Niektórzy współlokatorzy potrafią być zajebiści. Chociaż czasem wkurwiają do granic. No ale już tak bywa między ludźmi, że jak się nie pokłócą raz na jakiś czas to są chorzy. Często dotyczy to mnie samej, więc staram się być wyrozumiała.
Mogłabym tylko częściej gdzieś wychodzić, ale jestem za mocno leniwa. No cóż...
Spadam na zajęcia. Uwaga! Joanna idzie na wykład. Nawet mnie to bawi.
Narcia.
Deszczu
 
P.S. Tak, jestem takim zbokiem, że faktycznie lubię tę piosenkę.

środa, 3 października 2012

Witam,
Dzisiaj mam odpowiedni nastrój, by poopowiadać trochę o 'The huge difference'. Mowa oczywiście o zmianie, która zaszła we mnie pod wpływem diety. Ale, żeby wszytko było po kolei, pozwolę sobie zobrazować sytuację, o której mówię.

Jak wyglądałam po maturach:

Był to chyba najgorszy czas dla mojego organizmu, bo chociaż od zawsze byłam gruba, to wtedy właśnie osiągnęłam największą wagę w życiu. I nie chcę do tego wracać! Nie mogę nawet teraz patrzeć na te zdjęcia, nie myśląc jaką krzywdę sobie wyrządzałam. Te zdjęcia istnieją tylko po to, by móc widzieć różnicę i w chwilach słabości przypomnieć sobie, jak bardzo nie chcę do tego wracać.

Jak wyglądam teraz:
Czy nie lepiej? Zakładam, że od czasów akademika to zrzuciłam jakiś dodatkowy kilogram lub dwa, czyli łącznie około 15 kg mniej niż podczas matur. Jest różnica prawda?

Wielu ludzi myśli, że skoro dieta to albo jem jak ptaszek albo jadam niesmacznie. Nic bardziej mylnego! Jem sporo. Czasem zjedzenie całego posiłku staje się dla mnie wyzwaniem, ale to tylko czasami. Przeważnie staram się nie okrajać moich posiłków, bo cały czas mam przed oczami wypadające garści włosów. Nie było to fajne.
No ale wracając do posiłków, pozwolę sobie zaprezentować jeden z moich obiadków.

Mało? Nie sądzę.
A smacznie w cholerę!

Kiedyś na moim talerzu gościła monotonia reprezentowana najczęściej przez ketchup z parówkami. Teraz wcale nie jem mniej, ale zdecydowanie lepiej, zdrowiej i mniej kalorycznie. 

Poza tym dieta także zmieniła mój charakter, znacząco poprawiła codzienność i na dzień dzisiejszy nie potrafię sobie wyobrazić dnia bez fiolek przed śniadaniem i kolacją, dnia bez liczenia kalorii.

Za tydzień w piątek Naturhouse. Liczę, że pozytywnie opierdolą mnie za lenistwo i zmotywują do dalszej pracy, bo Gdańsk mnie trochę rozleniwia. A przecież sama nie będę na siebie krzyczeć, prawda?

To pozdrowienia, miśki.
Do zobcia, Pasłęku. Już niedługo :*

Deszczu ;D