środa, 21 listopada 2012

Gdzieś tak na granicy pomiędzy zapierdalaniem a opierdalaniem jest moment na moje myśli. Kiedy dzielnie maszeruję na polibudę, klnę pod nosem na myśl po co tam idę. A idę tam po to, by zdobyć wiedzę niezbędną do wybranego przeze mnie zawodu. Energetyka. W skrócie postaram się to ładnie zobrazować: oto ja, z duszy buntowniczka, zapierdalam grzecznie na uczelnię, która za cel obrała sobie wyprodukować idealne trybiki, które będą świetnie pasować do tej wielkiej maszyny zwanej państwem. My nie mamy być twórczy, kreatywni, artystyczni, czy nawet specjalnie myślący, a już na pewno nie na tematy wybiegające poza nasze kompetencje. My mamy zapierdalać w naszych pracach, zgodnie z wyznaczonym schematem, żeby nakręcać kasę. Aż mi się rzygać chce, jak pomyślę, że dobrowolnie oddam swe życie na bycie trybikiem.
A będę tym pierdolonym trybikiem, bo jako ateistka, która ma tylko jedno życie i nic więcej, chcę je wyczerpać możliwie najlepiej i najbardziej, a niestety wszystko na tym świecie kręci się wokół pieniędzy.
Kiedyś, za gimbazy i lo, miałam takie myśli, że kimś tam będę, coś tam osiągnę. Teraz nie mam złudzeń. Albo zostanę ładnym, dobrze zapierdalającym trybikiem, albo żal mnie.
Nie ma dobrego wyjścia. Nie smuci mnie to jednak. Jedynie wkurwia. Bo co się niby zmieniło? Wszystko zostało takie samo, tylko że dopiero teraz ja to dostrzegam.
Deszczu