wtorek, 18 września 2012

Witam.
Dzisiaj Joanna się jak zwykle opierdala. Podziwiam torby i bałagan w moim pokoju, bo nie potrafię się ogarnąć i w końcu spakować. Trudno zdecydować, co powinnam wziąć, a co zostawić. Brać książki? Pewnie ich nie będę miała czasu czytać, ale tak ciężko rozstać się z Lestatem, Harrym, Sookie i całą resztą.. A zdjęcia? Więcej będę w Gdańsku niż w Pasłęku, więc w sumie powinnam, ale tak czy owak mam większość na kompie... Poza tym w teorii tak łatwo zdecydować i wrzucić potrzebne rzeczy do walizek, toreb i pudeł, ale w praktyce jest to tak cholernie ciężkie... Niby chcę jak najszybciej wyjechać już z Pasłęka i ruszyć do swojego nowego świata w Gdańsku, ale z drugiej strony mam sentyment do miejsca, w którym spędziłam tyle lat. Bardzo osobliwe uczucie.
Całkiem niedługo do szafy wrócą ubrania, które kupiłam jakiś czas temu, ale jakoś nie nosiłam. Ostatnio zaniosłam kilka rzeczy do zwężenia i tak cholernie mnie to cieszy, że muszę o tym mówić. Wybaczcie, wiem, że zamęczam ludzi tym tematem, ale postarajcie się zrozumieć moją radość i dumę. Całe życie byłam pasztetem i udręczałam się, bo nie potrafiłam z tym nic zrobić, a teraz jest zupełnie inaczej... Jakby ktoś założył mi różowe okulary i dał wiarę, że może być dobrze. Nie chodzi w tym wszystkim tylko o rozmiar, ale też o samopoczucie, stan zdrowia i pewność siebie. Wreszcie zaczynam czuć się sobą i przestaję zadręczać innych moim pesymizmem i sarkazmem. Nareszcie mogę się uśmiechać bez myślenia, czy przypadkiem właśnie nie zniknęły mi oczy i pojawiła się druga broda.. Naprawdę, naprawdę było źle. Teraz jest lepiej, a za jakiś czas będzie doskonale. W tym wszystkim jednak potrzebuję dietetyka - osoby, która mnie ochrzani,  że jem za dużo, a kiedy zajdzie taka potrzeba, uświadomi, że jak zacznę zmniejszać wyznaczone porcje to zrobię sobie krzywdę. Tak naprawdę, być może paradoksalnie, trzymając się wyznaczonych granic żywieniowych, zaczynam czuć się wolna. Zeszły ze mnie wszelkie toksyny, nie czuję już, że jeśli nie zjem słodyczy to pierdolnę, nie mam chęci jeść ziemniaków, pizzy, lasagne i wszystkich innych kalorycznych potraw. A to, że mój brzuch czasem postanawia porozmawiać z otoczeniem, uznaję za dobry żart, a nie powód, by się nawpieprzać. Do tego całego dobrego samopoczucia dochodzą komplementy od innych, że lepiej wyglądam, że podziwiają moją zawziętość, wytrwałość i tym podobne, czego nigdy nie mam dość. Dosłownie nigdy :D
Od wagi wyjściowej miałam schudnąć 30kg, z czego co najmniej 13kg już za mną. Teraz jednak zastanawiam się czy być może nie przedłużyć diety i postarać się zrzucić 40kg. Zobaczymy. Na pewno wszystko będę tu pisać, także zainteresowani będą wiedzieć ;)

Deszczu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz